piątek, 4 lipca 2014

002

(OPOWIADANIE NIE JEST PRZEZNACZONE DLA OSÓB ZE SŁABĄ PSYCHIKĄ. CZYTASZ, NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ)



16 lipca 2006 - kilkanaście minut później

ądziłem  po ulicach Sydney. Nie mogłem liczyć na jakiekolwiek schronienie, a dom w którym spałem zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu właśnie w tej chwili stawał w płomieniach, który powstał z mojej przyczyny. Pomimo tego, że wieczór był letni wiatr, który powiewał "stawiał dębem" włoski na moich dłoniach.

Przysiadłem na asfalcie patrząc w swoje odbicie, które widoczne było w kałuży obok. Westchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach przetwarzając to wszystko, co przed chwilą się wydarzyło. Zabrałem dłonie z nad swojej swojej twarzy i przymknąłem oczy. Pociągnąłem za końce swoich blond włosów, przez chwilę zastanawiając się nad tym co teraz mogłem ze sobą zrobić.  Przez moment straciłem wiarę we wszystko, właśnie przetworzyłem wszystko co przed momentem się wydarzyło. Zaledwie w kilka minut poczułem okropne obrzydzenie do samego siebie. Czułem zbierającą się we mnie złość.

- Kurwa! - krzyknąłem w stronę kałuży, czułem, że za moment wybuchnę. A to, że nad sobą nie zapanuję i zrobię coś, co ponownie doprowadzi do tego, że będę brzydził się samego siebie bardziej niż teraz, ale to tylko kwestia czasu. Wziąłem dwa głębokie wdechy, po czym wypuściłem powietrze z płuc, starając się uspokoić. Byłem pewien, że policja zacznie dochodzenie w tej sprawie i to tylko kwestia czasu, zanim będę miał przerąbane. 

Doskonale wiedziałem, że mogłem wrócić na miejsce zdarzenia i po prostu udawać, że jest okej, albo od razu przyznać się do winy i ponieść pieprzone konsekwencje. W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież mieli odwiedzić nas goście. Wstałem z zimnego asfaltu i zabrałem się go szybkiego biegu w kierunku mojego domu, który stawał w płomieniach. Byłem w totalnym zaskoczeniu, kiedy dostrzegłem dwa wozy strażackie i kilka samochodów policyjnych, jednocześnie poczułem jeszcze większy wstręt do samego siebie, kiedy zrozumiałem, że to wszystko było moją sprawką.

- Co się stało? - zapytałem, udając kompletnie nieświadomego. Aż sam uwierzył we własne zdziwienie, miałem nadzieję, że funkcjonariusz też. Mężczyzna odwrócił się i zilustrował mnie od samej góry po czubek moich butów.

- Bardzo mi przykro. - powiedział.

- Co się dzieję? Jestem mieszkańcem tego domu i mam prawo wiedzieć co tutaj się wydarzyło! - krzyknąłem, czując narastającą presję.

- W tym domu doszło do pożaru. Jak udało nam się ustalić w domu byli pozostali mieszkańcy, niestety nie udało nam się ich uratować. Odnaleźliśmy tylko zwłoki. - wytłumaczył mężczyzna. Spojrzałem na niego oszołomiony. Więc to wszystko to nie był "sen", to działo się w rzeczywistości i ja byłem tego sprawcą. Przegryzłem wargę dalej słuchając tego co ma do powiedzenia funkcjonariusz. - Pojedzie pan z nami w celu złożenia zeznań. - usłyszałem.

Natychmiastowo się ocuciłem i pokręciłem przecząco głową. - Nie chcę - powiedziałem. Mężczyzna otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, zapewne chodziło o paragraf w kodeksie, jednak ja miałem to w nosie, spojrzałem na niego, a moje tęczówki pociemniały. - Powiedziałem: NIE! - wydarłem się i zacząłem biec ile sił miałem w nogach. Nie chciałem dłużej tam stać, pomimo, że to ja byłem sprawcą tego wszystkiego co się wydarzyło. Nie miałem odwagi spojrzeć w tamtym kierunku, to wszystko do mnie nie docierało. Wbiegłem w jakiś zaułek.

- "Jestem z ciebie dumny, Jason" - usłyszałem głos w mojej głowie. - "Nawet bardzo dumny."

- Nie chciałem tego zrobić. - powiedziałem sam do siebie. Z daleka można byłoby uznać mnie za wariata, w końcu mówię sam do siebie.

- "Chciałeś. Pragnąłeś tego. Chciałeś, aby twoja rodzina poczuła się tak samo jak ty, przez ostatnie lata" - ponownie się odezwał.


- Nie! - krzyknąłem. - To ty tego chciałeś! - złapałem się za głowę chcąc ze wszystkich pozbyć się tego "cosia". - Odejdź! Zostaw mnie! - krzyczałem jak opętany ze wszystkich sił.



Obudziłem się, a pot spływał z mojego czoła. Znowu zaczął nękać mnie koszmar sprzed kilku lat. Poczułem jak robiło mi się niedobrze. Miewałem podobne sny, kilka lat temu, zanim to wszystko się wydarzyło. Czy to możliwe?
- "Witaj Jason" - usłyszałem głos w swojej głowie. Wiedziałem, że już tak łatwo się z tego nie wyplączę. Nie było mowy.
- Czego chcesz? - mruknąłem do siebie, nie chcąc obudzić śpiącej Veronic. 
- "Myślałem, że tęskniłeś" - odpowiedział głos w mojej głowie.
- Nie chciałem twojego powrotu. Nie bez powodu kazałem ci zniknąć. Spieprzyłeś wszystko w moim życiu przez ciebie zabiłem moją rodzinę i muszę się ukrywać. Zniszczyłeś wszystko.
- Hmmm? - kątem oka spojrzałem na Veronic, która właśnie się wybudzała. Westchnąłem cicho, wiedziałem, że za moment będę musiał się jej wytłumaczyć, dlaczego nie śpię, dlatego wstałem i udałem się w kierunku łazienki. Podszedłem do umywalki włączając zimną wodę i przemyłem swoją twarz spoglądając w lustro na swoje odbicie. Wyglądałem całkiem normalnie.
Westchnąłem cicho, rozumiejąc, że to wszystko było spowodowane moim złym snem. Wyszedłem z łazienki i podszedłem po mój telefon sprawdzając dzisiejszą datę. To właśnie dzisiaj minął kolejny rok od tego wszystkiego, do czego się przyczyniłem. Odłożyłem telefon na stolik nocny i znowu udałem się w kierunku łazienki.
Znowu podszedłem do umywalki z zimną wodą chcąc uspokoić swoje ciało, które naprężyło się gwałtowanie.
- "Chyba nie myślałeś, że się mnie pozbędziesz" - gwałtownie rozbolała mnie głowa, a ja osunąłem się tak, że teraz siedziałem opierając się o wannę. Złapałem się po obu stronach i próbując wyrównać oddech, który znowu gwałtownie przyśpieszył. - "Myślałeś, że dam ci spokój, Jason?"
- Jestem Luke. - odpowiedziałem, zamykając oczy.
- "Owszem, oni znają cię jako Luke'a, ale ty jesteś Jason. Morderca."
- Nie jestem żadnym mordercą. - warknąłem wściekle.
- "Nie pamiętasz czego dopuściłeś się przed siedmioma laty?"
- To była twoja wina!
- "Mogłeś tego nie robić."
- Doskonale wiedziałeś, że byłem pod twoimi władzami. Wiedziałeś, że nad tym nie zapanuję. 
- "Mogłeś. Wiedziałeś co robisz, Jason. Tylko nie byłeś tego świadomy."
- Wyjdź z mojej głowy - powiedziałem stanowczo.
- "Co? Teraz? Kiedy ponownie się tutaj zadomowiłem. Nie."
- Luke, co się dzieję? - usłyszałem głos Veronic. Westchnąłem cicho, wiedziałem, że się obudzi. 
- Nic, wracaj do snu. - powiedziałem. - Jestem w łazience, za chwilę przyjdę.
- Okej. - usłyszałem jej zmęczony głos. W tej chwili poczułem przypływ poczucia winy, że przeze mnie się obudziła. Nienawidzę tego wszystkiego, przez co musiałem przechodzić, dodatkowo nie chciałem, aby ona musiała przez to przechodzić. Nie chciałem, aby widziała mnie w takim stanie. 
Przegryzłem dolną wargę, chcąc pozbyć się uczucia, jakby ktoś był w mojej głowie, jednak to uczucie było zbyt silne. Czułem go. Zbyt dobrze go czułem.  Podrapałem się w tył głowy, po czym ponownie stanąłem na równe nogi. Przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze, po czym odwróciłem się na pięcie w kierunku wyjścia.
- "Zaczekaj" - głos ponownie ujawnił się tej nocy. - "Musisz coś dla mnie zrobić. W zapłacie."
Prychnąłem. - Ciekawe za co.
- "Naprawdę myślałeś, że przez tyle od ciebie odszedłem? Ja ciągle byłem. Czekałem na odpowiedni momentm, aby ponownie się ujawnić."
- Świetnie, a teraz spierdalaj.
- "Nie tak szybko." - rzucił szorstko.
Poczułem jak moje tęczówki zaczęły ciemnąć. Wiedziałem, że w tej chwili zaczynał nade mną panować, starałem się ze wszystkich, aby całkowicie mną nie zawładnął. Nie mógł. Musiałem pokazać mu, że w moim życiu nie ma dla niego miejsca. Musiałem z nim wygrać. - N-nie. - powiedziałem. - Nie dam ci nad sobą zapanować, rozumiesz? - warknąłem.
- "Uspokój się Jason, uspokój." - mówił, a w jego głosie słyszałem cień drwiny.
- Nie jestem żaden Jason. - powiedziałem.
- "Zobaczymy" - mruknął.
- Daj mi święty spokój, nie jestem taki jak ty. Tamto to był błąd i ty tym sterowałeś, nie ja, nie miałem nad sobą kontroli, ale teraz nie dam ci nad sobą zawładnąć.
- "Czyżby?" - głos roześmiał się, a mnie natychmiastowo rozbolała głowa, czy on myślał, że żartowałem. - "No to się zabawimy."
- Co masz na myśli? - zapytałem, ja sam czułem strach, który zbierał się w moim głosie.
- "Zaraz się przekonasz' - powiedział.
W jednej sekundzie poczułem, jak zapanował nade mną mrok. Wiedziałem, że za chwilę zrobię coś, czego będę żałował, jednak to będzie poza moją kontrolą. Nie będę potrafił przestać, nie dam rady się nawet sprzeciwić. To wszystko wydarzy się, jakby robiła to inna osoba - w moim ciele - bo tak było. Prowadził mnie mrok.  Wygrał ze mną.  A ja poczułem uczucie klęski. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i dostrzegłem w moich oczach mrok i rządzę mordu.
- "Miło znów mi cię widzieć, Jason" - powiedział, a ja tym czasem nie poczułem bólu. Czułem, jakby ktoś stał obok mnie i mówił do mnie, pomimo tego, że ja go nie widziałem. - " A teraz..." - zaczął - "Mam dla ciebie pewnie zadanie."
Pokiwałem twierdząco głową, czekając, aż mrok powie mi co miałem zrobić.
- "Otóż w łóżku w sypialni leży piękna dziewczyna." - wsłuchiwałem się w to co do mnie mówił. - "Zabij ją. Wbij jej nóż. Prosto w serce." 
Veronic. Wiedziałem, że to o niej mówił mrok,  chciałem nad tym zapanować, przyrzekałem sobie, że nigdy w życiu jej nie skrzywdzę. I nie pozwolę na to, aby cierpiała. 
- "Teraz. " - dopowiedział.
Nie chciałem jej krzywdzić, a co dopiero zabijać, ale wiedziałem, że przegrałem z mrokiem i zrobię to wbrew sobie. 
Udałem się w kierunku kuchni i zapaliłem światło. Otworzyłem szufladę ze sztućcami i wyciągnąłem jeden z najostrzejszych noży, jakie posiadaliśmy. Wyciągnąłem go i przyjrzałem się ostrzu. Uśmiechnąłem się złowrogo. Przymknąłem szafkę i udałem się w kierunku naszego pokoju. Spojrzałem na dziewczynę, która smacznie spała. 
- Przykro mi, dziecinko. - mruknąłem. Po czym usiadłem na skraju łóżka obok niej, pogłaskałem ją kciukeim po policzku, po czym sięgnąłem po nóż i wbiłem go jej prosto w klatkę piersiową, dziewczyna wydała z siebie okrzyk, a jej oczy gwałtownie się otworzyły, próbowała złapać powietrze, jednak na marnę. Westchnąłem ciężko słysząc jej głośne oddechy, po czym odsunąłem się od niej. Krew zalała całe łóżku, a ona wydała z siebie ostatni oddech przed wiecznym zaśnięciem.
- "Dobra robota, Jason." - usłyszałem mrok. - "A teraz pakuj się. Jutro wracasz do Sydney..." - i to było ostatnie zdanie, które usłyszałem tej nocy, zanim spakowałem się i opuściłem owe mieszkanie, pozostawiając martwe ciało dziewczyny na łóżku.

001

(OPOWIADANIE NIE JEST PRZEZNACZONE DLA OSÓB ZE SŁABĄ PSYCHIKĄ. CZYTASZ, NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ)

To chore, jak bardzo często ludzie wymyślają plotki na czyjś temat. A jeszcze gorzej jest wtedy, kiedy mówią coś, a jednak okazuję się że to prawdą. Wtedy już nie ma ucieczki. Żaden plan nie będzie wystarczający dobry, aby uciec. Osoba, która jest za to odpowiedzialna już nie ucieknie. Wpadła w pułapkę.
Dlaczego Luke nie może mieć normalnego życia? Nie może spotykać się ze znajomymi, nie może spędzać całego dnia poza domem, albo na imprezach, wracać pijanym o świcie, albo mieć miliony dziewczyn w swoim łóżku.
Jest cholernie przystojny. Ale, wszystko co go od tego wyklucza, to jego druga osobowość - "Jason". Luke wie o niej, bo z pozorów nie jest taki groźny, jakby się wydawało, ale Jason... Potwór. Nie da się nad nim zapanować. Jest kompletnie wyzwolony i nawet Luke - nie potrafi z nim walczyć. Co w tym dziwnego? 
Zacznę od opowiedzenia wam pewnej historii. To wszystko wydarzyło się, kiedy Luke skończył dziesięć lat. Dzieciak, nieprawdaż? I co mógł zrobić taki mały urwis? No właśnie WIELE. 
Ludzie myśleli, że to zwykły, uśmiechnięty dzieciak. Bo tak było. Ale, w dniu jego dziesiątych urodzin wszystko się zmieniło. Młody Hemmings zaczął słyszeć jakieś dziwne głosy w swojej głowie. Wcześniej też je słyszał, ale brzmiały one jak rozmyty szept. Gdzieś z dala. Więc, nie zwracał na to zbytniej uwagi. Ignorował to.
Może... Zacznijmy od początku.

16 lipca 2006
- Luke, zejdź na dół. Za chwilę przyjdą goście - usłyszałem głos mojej młodszej siostry.
- No za chwilę, młoda! - odpowiedziałem.
Dzisiaj kończyłem dziesięć lat. Faktycznie, nie jestem dorosły czy coś, ale dla mne był to ważny wiek. Chciałem wyglądać dobrze, ponieważ na mojej imprezie urodzinowej miała być dziewczyna, która zawróciła mi w głowie jeszcze w przedszkolu. Victoria Wilson. Była jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w naszej szkole. I jedną z najbardziej rozchwytywanych. Już dawno chciałem "pozabijać" tych wszystkich chłopaków, którzy mieli na tyle odwagi, aby się do niej zbliżyć.
Spojrzałem na zegarek. Moje urodziny miały rozpocząć się za trzydzieści minut, co oznaczało, że  za chwilę naprawdę będą zbierali się goście. Kiedy jedną nogą przekroczyłem próg pokoju usłyszałem trzaskanie drzwi i czyjeś krzyki.
- Żałuję! Żałuję tego, że mamy razem te pieprzone dzieci! - krzyczał.
Tata? Czy to był on? Czy to on krzyczał na mamę? Jak to? Dlaczego? Dlaczego krzyknął, że żałuje, że ma dzieci, co się dzieję?
Postawiłem drugą nogę i usłyszałem, jak coś obija się o drzwi, a po chwili mama wydała z siebie okrzyk bólu. 
- Lukey, Lukey, co się dzieję? - spojrzałem na młodszą siostrę, która teraz stała dokładnie tuż obok mnie. Uciszyłem ją i szepnąłem, aby została w pokoju. Ja sam udałem się do kuchni i wyciągnąłem nóż.
Cichymi krokami udałem się do sypialni rodziców. Teraz drzwi były uchylone, wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić.
- Zrób to.. Zabij go. - Nagle upadłem na nogi i usłyszałem te same głosy, które słyszałem już wcześniej, ale teraz brzmiały jak krzyk i były bliżej mnie. - Zabij go.. A potem wszystkich, którzy są obok.
- N...Nie. Nie mogę - powiedziałem, wypuściłem nóż z rąk i złapałem się po obu stronach głowy. - Nie mogę tego z...zrobić. To moi rodzice. - płakałem.
- Zabij go. Jesteś mordercą. Uwielbiasz napływ krwi. Zrób to! - krzyknął. 
Uniosłem głowę i dostrzegłem w lustrze, że moje tęczówki pociemniały. - Jestem modercą. - powiedziałem. Wstałem biorąc nóż w dłoń, a potem wszedłem do pokoju rodziców. Jak zwykle, żaden z nich nie zauważył nawet mojej obecności.
Kiedy mój ojciec ponownie uderzył moją matką o ścianę bez zawahania wbiłem nóż w jego klatkę piersiową. A on zaczął dusić się powietrzem. - K... Kto? - wydyszał. Po chwili na ostatkach sił spojrzał na mnie. - T..Ty? D.. Dlaczego? - jego słowa, rozmywały się. - Wyjmij to, Lukey, proszę. - błagał.
Pokręciłem przecząco głową i głębiej wbiłem nóż, mogłem dostrzec jak jego oczy spojrzały w moim kierunku po raz ostatni. Kiedy mężczyzna zamknął oczy wyciągnąłem z jego klatki piersiowej nóż i podszedłem do kobiety. - Przepraszam mamo. - szepnąłem i jej również wbiłem nóż, nie mogłem pozwolić, aby miałabyć świadkiem czegoś takiego. - Zawsze będę cię kochał. - powiedziałem. 
Kiedy również ciało kobiety osunęło się na podłogę, zostawiłem nóż w jej klatce piersiowej i poszedłem do siostry. 
- Co się stało? - zapytała Jasmine.
- Nic, to nic wielkiego. - uśmiechnąłem się do niej. - Poczekasz tutaj chwilę? - zapytałem.
- A gdzie ty pójdziesz? - spojrzała na mnie ze strachem w oczach. 
- Do sąsiadów. 
- Po co?
- Po zapałki.
- Lukey, po co ci zapałki? - zapytała ze łzami w oczach. Zauważyłem, że Jassy zaczęła się ode mnie oddalać.
- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. - szepnąłem do oddalającej się dziewczynki. Zacząłem kierować się w jej stronę. Wtedy przypomniało mi się, że miałem w kieszeni pudełko zapałek.
- Luke, proszę nie podchodź do mnie - płakała, a gorące łzy spływały po jej śnieżnych jak porcelana policzkach.
- Nie bój się. - mruknąłem, wyciągając pudełko zapałek. Odpaliłem dwie trzymałem je przez chwilę w dłoniach. - Jason cię nie zabiję.
Po tych słowach, rzuciłem je gdzieś w pokoju i pobiegłem za drzwi, zamykając je tak, aby Jasmine nie miała jak się wydostać. Słyszałem jak płakała, jak dusiła się żarem. W końcu zatrzasnąłem je i sam pobiegłem w kierunku wyjścia. Widziałem jak dom, w którym się wychowywałem płonął.
- Gratulację Jason - ponownie usłyszałem głos. A teraz jeszcze dźwięk syreny policyjnej, straży pożarnej i karetki. Szybkim krokiem zabrałem się do ucieczki.

000

Myśleli, że wiedzą o nim wszystko. Jednak nie każdy wie, że skrywa on w sobie mroczną tajemnicę. Zamknięty w sobie. Ludzie omijają go na ulicy szerokim łukiem. Może nie tyle, że się go bali, może bali się tego co może im zrobić.
Blondyn o idealnych rysach twarzy, niebieskich oczach, oraz zbudowanej sylwetce, na pierwszy rzut oka wydać się może nieszkodliwy. Niewielu wie, że słyszy on różne głosy, które karzą robić mu to co robi, nie wielu wie, że ma zaburzenia własnej osobowości. 

****
Luke właśnie wybrał się na jeden ze spacerów, w ciągu dnia przechadzał się różnymi ciemnymi uliczkami. Od czasu do czasu odsłaniał "kły", aby postraszyć jakiś przypadkowych przechodniów, uwlelbiał czuć ich strach i widzieć jak uginają się pod nimi kolana. Hemmings napawał się ich strachem - karmili go. Uczucie, w którym czuł, że wszystkim przyśpiesza tętno karmiło go. Ich strach i przerażenie było jego pokarmem, to było coś co uwielbiał.
" - Nie jesteś zwykłym człowiekiem, synu. Jesteś maszyną do zabijania."  - w jego głowie okalały się słowa głosów sprzed laty. Tak samo zrobił ze swoją matką i młodszą siostrą, Jasmine. Kiedy pozbawiał życia ich rodziców, widział w jej oczach strach. Nie, to było przerażenie. Ale, nawet jej przerażenie go karmiło. Karcił tym.
" - Nie skrzywdzę cię" - szepnął, do oddalającej się od niego dziewczynki.
" - Luke, proszę, nie podchodź do mnie" - płakała, a gorące łzy spływały po jej policzkach.
" - Nie bój się. " - mruknął - "Jason cię nie zabiję"